czwartek, 11 kwietnia 2013

Stało się... (2)

I jest! Po miesiącach oczekiwań, ponad pięciuset odsłonach (w większości moich, a jakże...), udrękach, nerwach, szantażach, groźbach mniej lub bardziej karalnych - trtrtrtrtr umc, tadam!

JEST!

Pierwszy komentarz. W dodatku - pozytywny!

Dzięki, Bartek ;)

Ostatnia kawa

– O, latte macchiato! – Kreator z entuzjazmem godnym prawdziwego smakosza kawy umieścił wkład w ekspresie, beztrosko trzasnął pokrywą i wcisnął przycisk aktywujący proces inteligentnego parzenia kawy, jak ową procedurę zgrabnie określała instrukcja obsługi.

Chwilę później gorący płyn wypełnił szklankę. Maszyna zaczęła krztusić się i parskać, po czym zwieńczyła dzieło grubą warstwą piany.

Kreator uniósł naczynie i krytycznym spojrzeniem zmierzył zawartość. Idealnie rozdzielone warstwy, puszysta, mleczna pokrywa, wzorcowe kolory. Nie było do czego się przyczepić. Znakomity smak, przywodzący na myśl beztroską podróż pośród chmur, utwierdził go w przekonaniu, że zakup maszyny do kawy był jedną z najlepszych decyzji w jego życiu. Ustrojstwo zachęcająco mrugało diodami.

Czytaj dalej...

wtorek, 15 stycznia 2013

Agenci

Konkursu mi się zachciało... Tekst powstał, z udziału w konkursie wnioski wyciągnięte... A tekst na stronę, może ktoś się uśmiechnie... :P


               Mizerny płomień dopalającego się znicza tańczył szaleńczo w tandetnej, plastykowej osłonie. Grupa obradująca w maleńkim mauzoleum była tak dalece pochłonięta dyskusją, że nikt nie zwrócił uwagi na dogorywający języczek ognia. Kilka chwil później pomieszczenie pogrążyło się w ciemnościach.
– Marian… nic nie widać… – odezwał się z pretensją w głosie szkielet Suchy.
– Przeca widza!
– To weź i coś skombinuj, gospodarzem jesteś!
– Nie fanzol mi tu, chopie! Po ćmoku moga se zymby schacharzyć! Widzioł żeś ty kiedy wompirza bez zymbów, pieronie? Ćma egipsko, niech Pidżamodżem po żar ciśnie! – obruszył się Marian.

Czytaj dalej...

środa, 7 listopada 2012

Towar

Przyssawki lepiły się do łydek i ud, ściśle oplatając nogi siostry Abigail, nie bez przyjemności ze strony tej ostatniej. Przeszukania stanowiły nieodłączną część jej zawodu. Na zbyt wiele pozwolić sobie nie mogła, zważywszy, że czekała ją ciężka rozmowa z osobnikiem, który był jedyną szansą na zrealizowanie zamówienia koleżanek.

– Wyżej, śmiało, przy rewizji to nie grzech… – wycedziła, lubieżnie oblizując wymalowane brokatowym różem wargi.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Komety

Gwiazdy umierały, jedna po drugiej. Blask przygasał, stawał się smętnym wspomnieniem dawnej siły, by za chwilę pogrążyć się w nicości.

– Zrób coś, jesteś bogiem! – przeraźliwie wrzeszczało sumienie.
– A co ja mogę? Co ja, biedny, mogę? – Kreator panicznie bronił się przed jakimkolwiek działaniem. Dziś mu się nie chciało.
– Kurwa, żartujesz chyba? Wszystko możesz! Przecież jesteś bogiem!


piątek, 21 września 2012

Słoń

ie zniosę tego dłużej! Malarstwo nie jest moim przeznaczeniem, pomimo ewidentnego uzdolnienia w tym zakresie. Nie ma co, jestem dobry, bardzo dobry. Znaczy, byłbym, gdyby nie słoń. Różowy. Pojawia się znikąd, zawsze ten sam, różowy bydlak w okularach. Pojawia się w mojej głowie, choć o nim nie myślę. Po prostu myślę o tym, żeby nie myśleć o różowym słoniu. I wtedy skubaniec pędzi siecią neuronów, przepycha się przez łokieć, depcze nadgarstek i przełazi z palców na pędzel. Wpycha się w refleksy światła w oczach portretowanych postaci, bezczelnie kąpie się w rzekach pejzaży, łapczywie wyżera owoce martwej natury, włazi pod stół, udaje nocnik, wreszcie ścieka bezkształtnymi plamami w spirale lawendowych trójkątów. Próbowałem wszystkiego, lecz drań jest sprytniejszy. Nie mam już do niego siły.

Idę skoczyć z dachu wieżowca. Skaczę z nadzieją. Lecę, by umrzeć. Opadam nieśpiesznie, dostojnie. Ulicą przejeżdża cyrkowy zwierzyniec. Spadam wprost do klatki słonia. Nie różowego, takiego zwykłego. Umieram. Kreatura umiera. Ze strachu. Ponoć najbardziej na świecie słonie boją się spadających malarzy. Nie żal mi nikczemnika.

czwartek, 13 września 2012

Turniej...

kwietniu tego roku napadła mnie myśl, by - jak ten wariat - zgłosić się ni stąd, ni zowąd do Turnieju Pisarskiego, organizowanego przez "Piórem Feniksa". Koniec końców - zająłem zaszczytne drugie miejsce. Przed brązem (nonono, bez skojarzeń!) uratował mnie podobno warsztat, bo w finale uraczyłem jury takim opowiadaniem, przy którym sam zasypiałem. Czas gonił, poprawiać nie było jak i kiedy... e, tłumaczenia. I tak jestem zadowolony ;]

Tekstu finałowego tutaj nie pokażę, bo może, MOŻE osoby pławiące się w odmętach historii byłyby usatysfakcjonowane... Dobra, koniec pieprzenia. Drugi etap ww. Turnieju wiązał się ze stworzeniem dramatu lirycznego. I za ten twór, opowiadający dziwną historię, która przydarzyła się niejakiej Katarzynie II, zostałem wyróżniony, cyt.:"za doskonały dobór słownictwa i języka, nietuzinkowe ujęcie tematu i formę". Tak mnie pochwalili, że i mnie samemu ten cały potworek prawie zaczął się podobać... ;)

Zapraszam!