Towar


Przyssawki lepiły się do łydek i ud, ściśle oplatając nogi siostry Abigail, nie bez przyjemności ze strony tej ostatniej. Przeszukania stanowiły nieodłączną część jej zawodu. Na zbyt wiele pozwolić sobie nie mogła, zważywszy, że czekała ją ciężka rozmowa z osobnikiem, który był jedyną szansą na zrealizowanie zamówienia koleżanek.

– Wyżej, śmiało, przy rewizji to nie grzech… – wycedziła, lubieżnie oblizując wymalowane brokatowym różem wargi.

Miała cichą nadzieję, że tak otwarta zachęta przyniesie odwrotny skutek i speszy ośmiorsiłka. Jedynie skończony idiota ryzykowałby pukanie siostry na służbie. A jednak... Abi zastanawiała się, jakim sposobem zatrudnili imbecyla do ochrony najlepszej w mieście mordowni, zwanej „Czarodziejskim Chujem”.

Pozbawiony szyi ochroniarz o galaretowatym ciele koniuszkiem ramienia wyczuł, że zakonnica nie ma na sobie bielizny. Plask! Mokra przyssawka z głośnym mlaśnięciem objęła srom i zaczęła wytwarzać podciśnienie. Druga macka wygięła się pod habitem w pałąk i brodawkowatymi wyrostkami drażniła anus. Kolejne ramiona objęły siostrę w biodrach i biuście, następne zerwało kornet i szarpnęło za włosy. Ostatnie wolne rozpoczęło chaotyczną walkę z rozporkiem.

– No, trudno… nie samą pracą zakon żyje – pomyślała z optymistyczną rezygnacją Abigail. – Oby tylko nie znalazł glocka…

Napięcie, podobnie jak kałuża wydzielin wokół pary kochanków, rosło. Klik! Pochłoniętemu szarpaniem haczykowatego penisa wykidajle umknął w zamieszaniu odgłos odbezpieczania broni. Siostrę przeszyły dreszcze nadchodzącego finału…

Bang! Ochroniarz patrzył bezrozumnie, jak po ziemi toczy się kawał jego własnej macki. Po chwili rzeczywistość wzbudziła pewne podejrzenia. Wypuścił z mokrych objęć zakonnicę, wyrwał ramiona spod habitu i w skupieniu, wspomagając proces myślowy ruchem ust, rozpoczął przegląd kończyn górnych.

Tymczasem Abigail bez zbędnych nerwów kończyła przeżywanie spazmatycznego orgazmu. Wstając, sięgnęła między uda. Pewnym ruchem wydobyła pistolet, wystający już nieco – na skutek konwulsyjnych przeżyć – z pochwy. Umiejętność odbezpieczenia broni w kaburze (Abi preferowała takie określenie) była powodem bezgranicznej zazdrości koleżanek po fachu.

Trzy strzały później glock ponownie znalazł się w bezpiecznym miejscu, przy okazji parząc to i owo rozgrzaną lufą. Zakonnica, należąca do elitarnego Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Zziemizstąpienia, zwykle sprawę kończyła pierwszą kulą; tym razem ostatnie skurcze, wstrząsające ciałem, podbiły dłoń.

– Wstyd, jak cholera – westchnęła pod nosem. – Siostrunie już darłyby łacha…

Abigail poprawiła habit. Drzwi „Czarodziejskiego Chuja” czekały.
*
Judasz, wychudzony cyklop o półksiężycowatym ciele przerośniętego chomika, wytrzeszczył oko, z niedowierzaniem spoglądając na interesantkę.

– Czy wy przypadeczkiem nie ślubowałyście…

– Jaka to różnica? Jesteś w stanie dostarczyć towar, czy nie? – warknęła Abi.

– Kochanieńka, za minutkę umrę z ciekawości, i kto wam te tableteczki dostarczy? – nie dawał za wygraną.

– A żeby ci dupę kompresorem przejechali – mruknęła pod nosem zakonnica.

– Hę? Głośniej kochanieńka, uszka u mnie nie najmłodsze…

– A żeby… Ekhem… Wbrew obiegowej opinii, jesteśmy tylko ludźmi i… cóż, z rzadka, a jednak nawet i jednej z nas zdarza się… zajść…

– W zamkniętych na cztery spuściki klasztorkach? Niby jak?!? Z marcheweczką? – zarechotał cyklop.

– Po prawdzie to z gromnicą.

Judasz parsknął, krztusząc się koktajlem.

– I co, może jeszcze rodzą się woskowe dzieciaczki?

– Niestety, tak. Fakt ten nie stanowi problemu, bo to jedynie kukły, które topimy i sprzedajemy później na „Andrzejki”. Jednak tego typu sprawy nie powinny mieć miejsca w zakonach.

– A z czego te świeczunie… A zresztą… Ile tych tableteczek?

– Tak ze cztery tysiące? – zakonnica starała się nie patrzeć w oczy rozmówcy.

– Ożesz… by was… – cyklop po raz kolejny bliski był zadławienia. – Trzysta czerwoniutkich się należy.

– A w naturze może być? – zapytała Abi, zalotnie mrużąc oczy. – To będzie jakieś… sześć ton wosku. Zgoda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz