piątek, 21 września 2012

Słoń

ie zniosę tego dłużej! Malarstwo nie jest moim przeznaczeniem, pomimo ewidentnego uzdolnienia w tym zakresie. Nie ma co, jestem dobry, bardzo dobry. Znaczy, byłbym, gdyby nie słoń. Różowy. Pojawia się znikąd, zawsze ten sam, różowy bydlak w okularach. Pojawia się w mojej głowie, choć o nim nie myślę. Po prostu myślę o tym, żeby nie myśleć o różowym słoniu. I wtedy skubaniec pędzi siecią neuronów, przepycha się przez łokieć, depcze nadgarstek i przełazi z palców na pędzel. Wpycha się w refleksy światła w oczach portretowanych postaci, bezczelnie kąpie się w rzekach pejzaży, łapczywie wyżera owoce martwej natury, włazi pod stół, udaje nocnik, wreszcie ścieka bezkształtnymi plamami w spirale lawendowych trójkątów. Próbowałem wszystkiego, lecz drań jest sprytniejszy. Nie mam już do niego siły.

Idę skoczyć z dachu wieżowca. Skaczę z nadzieją. Lecę, by umrzeć. Opadam nieśpiesznie, dostojnie. Ulicą przejeżdża cyrkowy zwierzyniec. Spadam wprost do klatki słonia. Nie różowego, takiego zwykłego. Umieram. Kreatura umiera. Ze strachu. Ponoć najbardziej na świecie słonie boją się spadających malarzy. Nie żal mi nikczemnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz